ciętym na kraju końcem. Ten język był, jak powiedziano, pokryty gęstym lasem, a oddzielony odeń kawałek, z naturalnych oczywiście powodów, całkiem nagi. Pasmo składało się z twardych skał krzemiennych, w których zwartą masę dość daleko wciskało się wcięcie, zaledwie na dziesięć stóp szerokie, a zamknięte z przeciwnej strony prostopadłą ścianą skalną. Boki tego wcięcia były tak strome, że nawet marzyć o tem nie było można, żeby się komu udało na nie wdrapać. Wyglądało to tak, jak gdyby przyroda pracowała tu wielką piłą kamienną, ażeby nie dać najmniejszego oparcia dla nogi ludzkiej. Nie było też ani jednego drzewa, krzaku, ani rośliny, która znalazłaby dość miejsca na zapuszczenie korzeni.
To wcięcie było właśnie Estrecho de Kuarco, o którem mówiła „jego mość“, że wyżłobił je tu przed wiekami wodospad.
Przybywszy na to miejsce, ukryli się Komancze w lesie, a nie zbliżali się do Estrecha, aby nie zostawić tam przypadkiem śladów. Tylko wódz udał się do przesmyku, by się przekonać, czy niema w tych stronach kogo innego prócz niego i jego ludzi. Powróciwszy z zadawalającym wynikiem, kazał wszystkim zająć się zbieraniem suchego drzewa, które potem pozwiązywano w wielkie, łatwe do przenoszenia, wiązki.
Nie o wiele później ujrzeli jadącego przez równinę metysa, którego sprowadzili do lasu, pokazując obecne miejsce postoju, gdyż on sam nie mógł dokładnie wiedzieć, gdzie się znajdowali. Gdy znużonego śmiertelnie konia, którego miał przed białymi ukryć, oddał Indyanom, pokazał Czarnemu Mustangowi przyniesione nuggety, otrzymał odeń jeszcze kilka wskazówek i oddalił się potem, aby objąć swoją, nie całkiem bezpieczną, rolę. Komancze nagromadzili niebawem więcej drzewa, aniżeli potrzebowali do swych zamiarów, a teraz mogli wypocząć po wytężającym pochodzie i z wielkiem napięciem oczekiwali przybycia nieprzyjaciół.
Biali, nie przeczuwając, jakie niebezpieczeństwo czeka ich w estrechu, spali do późna z rana, nic ich bo-
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/317
Ta strona została skorygowana.
— 251 —