Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/318

Ta strona została skorygowana.
—  252   —

wiem nie nagliło do wczesnego wyruszenia i opuścili obóz, nie dostrzegłszy ani śladu obydwu nieprzyjaciół, którzy ich byli podeszli i podsłuchali. Jechali aż do południa, a ponieważ zrobiło się bardzo gorąco, pozwolili sobie i koniom na godzinę wypoczynku. Potem ruszyli dalej aż do punktu, oddalonego od Estrecha może o trzy mile angielskie. Droga wiodła teraz w dolinę, na której zobaczyli jedno drzewo. Dowódca, który otwierał pochód ze swym ulubieńcem Humem, wskazał w tę stronę i rzekł:
— Widzicie tam na dole drzewo? To mój drogowskaz, po którym wnoszę, że jeśli dalej pojedziemy tak wolno jak teraz, przybędziemy do Estrecha za godzinę.
Ludzie zwrócili z tego powodu wzrok na wskazane drzewo, a jeden z nich, który miał oczy bardzo bystre powiedział:
— Widzę oprócz drzewa coś jeszcze, waszmość. Jeśli się nie mylę, to leży zwierzę pod drzewem. Może to jednak być także człowiek.
— Hm! Jeden człowiek w tych stronach zapadłych i niebezpiecznych? Może to jaki gambuzino, który dowiedział się o bonancy i szuka złota? Musimy dobrze mu się przypatrzyć!
Wkrótce przekonali się, że to nie było zwierzę, lecz człowiek, rozciągnięty pod drzewem i pogrążony w śnie. Ażeby go niespodzianie zaskoczyć, zsiadł dowódca z kilku towarzyszami z koni i podszedł z nimi pocichu, a reszta jechała konno za nimi.
Człowiek ów spał, jak się zdawało, mocno, gdyż nie dosłyszał zbliżających się, którzy otoczyli go natychmiast, skoro tylko doszli do drzewa. Kawałek skóry zwinięty na kształt worka, tkwił mu za pasem w ten sposób, że górna jego część była widoczna. Oprócz tego rozluźnił się worek nieco, dzięki czemu biali spostrzegli kawałek szczerego złota, wielkości laskowego orzecha.
— Tempestad! — wyrwało się z ust dowódcy. — Ten człowiek ma nuggety! To półbarwny. Prawdopodobnie metys. Ma nuggety! Tu w pobliżu Estrecha! To mię zastanawia. Trzeba go zaraz dobrze wybadać!