Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/32

Ta strona została skorygowana.
—  12  —

— Łajdak! Ojciec wyprowadził się z Plauen, poróżniwszy się bardzo z bratem na tle konkurencyi. Nieprzyjaźń wzrastała mimo oddalenia, wkońcu doszło do tego, że jeden o drugim nic nie chciał wiedzieć. Tymczasem umarł mój ojciec i brat jego w Plauen. Później napisali mi synowie tego stryja, że po stryju Habakuku odziedziczyli sto tysięcy talarów. Pojechałem natychmiast do Plauen, by się czegoś dowiedzieć. Tam było wszystko na wielką stopę urządzone. Obudwu braci stryjecznych nie nazywano inaczej, jak spadkobiercami Timpego. Oni porzucili swój zawód i żyli jak książęta. Przyjęli mnie bardzo dobrze, zatrzymując u siebie kilka tygodni. O dawnej nieprzyjaźni nie wspominano ani słowem, nie mogłem się jednak niczego bliższego dowiedzieć, ani o stryju, Józefie Habakuku, ani o jego puściźnie. Bracia stryjeczni dali mi skosztować swego bogactwa, ale o moim udziale mowy nie było. Zrobiłem więc krótko tak jak pan. Sprzedałem interes, pojechałem do Ameryki i udałem się z Nowego Yorku natychmiast prosto do Fayette.
— Ach, więc także! Cóż pan tam znalazł?
— To, co i pan, tylko że mnie w dodatku wyśmiano. Powiedziano mi, że tameczni Timpowie nie byli nigdy zamożni.
— Nonsens! Czy umiał pan podówczas po angielsku?
— Nie.
— Więc wodzili pana za nos jako Niemca. Cóżeś pan począł?
— Pojechałem do St. Louis, gdzie przyjąłem pracę u mr. Henry’ego, wynalazcy słynnego sztućca na dwadzieścia pięć strzałów. Starałem się jak najwięcej z jego sztuki skorzystać. Tymczasem znalazłem się w mieście Napoleon nad Arkanzas i Mississippi w towarzystwie kilku myśliwych z preryi, którym mogłem się przydać jako rusznikarz. Ci nie puścili mnie już od siebie i nakłonili, żebym się udał w Góry Skaliste. Tak zostałem westmanem.
— A czy pan zadowolony z tej zamiany?
— Tak. Byłoby mi oczywiście przyjemniej, gdybym