Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/321

Ta strona została skorygowana.
—  255   —

nięty zająknął się, jakby w wielkiem zakłopotaniu i rzekł:
— Nie... nie... nie wiem, gdyż... nie wolno mi nic o tem mów...
— Mówić, nie wolno ci o tem mówić? Teraz właśnie to powiedziałeś, teraz cię mam!
— Nie... nie... nie! Ja... ja nic.... nie... wiem.
— Milcz! Ty wiesz wszystko! Gdzie leży ta bonanca? Tylko przestrzegam cię, byś nie ukrywał przed nami prawdy!
— Nie... nie ukrywam niczego, ponieważ nic mi o tem niewiadomo!
— Tak? To ja ci dowiodę, łajdaku jakiś, że nas okłamujesz. Uważaj!
Dowódca sięgnął mu za pas nagłym ruchem i wyrwał worek, który nie będąc zszyty, lecz zrobiony ze złożonej skóry, rozlazł się zaraz i więcej niż garść nuggetów rozsypała się po ziemi. Metys wydał okrzyk przerażenia i schylił się czemprędzej, aby pozbierać rozrzucono ziarnka, tymczasem ci biali, którzy najbliżej niego stali, uprzedzili go, zanim on zdołał podnieść choć jedno. Jego mość pochwyciła go za ramiona, poderwała do góry i huknęła nań gromko:
— Widzisz teraz, hultaju, żeśmy ci udowodnili? Skąd masz nuggety?
Metys otworzył usta, lecz nic nie odpowiedział. Udał, że ze strachu nie może wydobyć słowa i wyjąkał dopiero wtedy, gdy powtórzono kilkakrotnie pytanie:
— Zna... zna... znalazłem.
— Naturalnie! O tem my także wiemy! Ale gdzie?
— Tam... tam... wczoraj... znalazłem ten worek w lesie.
— W lesie? Worek? Bezczelny kłamco! Nikt nie odrzuca w lesie takiego worka, pełnego nuggetów. Wziąłeś to złoto z bonancy, musisz nam w tej chwili powiedzieć, gdzie ona leży!
— Tego... tego nie mogę powiedzieć!
— Tak! To ja ci zaraz pokażę, że możesz powie-