dzieć! Zostawiam ci minutę czasu do namysłu. Jeśli potem nie dasz odpowiedzi, to dostaniesz tyle kul w brzuch, ile tutaj strzelb mamy! A więc nie zwlekaj!
Wszyscy biali wymierzyli do niego ze swoich strzelb. Na to metys zawołał z udanym przestrachem:
— Nie strzelajcie! Słyszeliście przecież, że jestem przyjacielem białych! Musiałem dla tego opuścić plemię bez konia i strzelby i miałbym za to jeszcze zostać zabity?
— Nie za to, lecz za uparte wypieranie się. Jeśli rzeczywiście jesteś przyjacielem białych, to udowodnij to swoją otwartością!
— Tego mi nie wolno! Czerwonym mężom zabroniono surowo zdradzić położenie bonancy.
— Ty nie jesteś Indyaninem, lecz mieszańcem, ciebie więc ten zakaz nie dotyczy. Zresztą, gdybym ja był Indyaninem, wypędzonym z plemienia, to starałbym się zemścić w jakikolwiek sposób. Masz teraz najlepszą do tego sposobność, jeśli nam wskażesz położenie bonancy.
— Zemścić się? Ah... ah... uff! Zemścić! — zawołał, jak gdyby chciał się poprawić.
— Tak, zemścić się, zemścić za straszną obelgę, jaką ci wyrządzono!
Metys wahał się jeszcze jakiś czas, a mina jego świadczyła wyraźnie o wewnętrznej walce. Gdy zaś wszyscy biali zaczęli go zachęcać, rzekł już śmielej:
— Gdybym nawet chciał, mimo to nie mógłbym... powiedzieć!
— Czemu nie?
— Właśnie dla tego, że mnie wypędzono. Ponieważ nie wolno mi nigdy wrócić do mego szczepu, przeto muszę udać się do bladych twarzy i mieszkać z nimi, a do tego potrzebuję złota, dużo złota, gdyż biali żądają za wszystko zapłaty. Tymczasem wy zabralibyście mi wszystko, gdybym wyjawił położenie bonancy!
— Co za głupota! Jak wielka, jak olbrzymia ta
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/322
Ta strona została skorygowana.
— 256 —