Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/327

Ta strona została skorygowana.
—  259   —

honoru“ nie powstrzymają ich od spełnienia tego, co skrycie postanowili. Metys udał, że ten śmiech nie zastanowił go wcale, a tem mniej zachwiał jego zaufanie.
— Jeśli was teraz zaprowadzą do bonancy — oświadczył spokojnie — to nie będziecie potrzebowali jechać zbyt daleko.
— Niedaleko? — spytał dowódca. — A to ja się sam już tego domyślałem. Bonanca leży w Estrechu. Prawda?
— Tak.
— No to bylibyśmy ją odkryli także bez twego pokazywania.
— Nie — odrzekł metys głosem pewnym. — Nawet szukając przez wiele lat, nie bylibyście jej znaleźli.
— Idź więc przodem! A nie próbuj umknąć! Przedziurawiłoby cię natychmiast trzydzieścijeden kul!
Metys udał, że nie słyszy tej groźby i ruszył bez wahania naprzód. Wiedział przecież, że prowadzi ich na pewną zgubę. Cieszył się w duchu, że udało mu się daleko łatwiej wykonać zadanie, aniżeli sobie przedstawiał.
Rozumie się samo przez się, że otumanieni i pewni siebie biali o niczem teraz nie mówili, jak tylko o bonancy. Hum zachowywał się cicho i namyślał się nad tem, w jaki sposób nakłoni swoich towarzyszy do rzetelnego postępowania. Po jakimś czasie przyłączył się do jego mości, który go z uśmiechem zapytał:
— To, co powiedzieliście przedtem o uczciwości, było chyba żartem z waszej strony! Nieprawdaż?
— Nie, sir! Ten człowiek wydaje nam bez niczego połowę swoich skarbów, bylibyśmy więc najnędzniejszymi łotrami, gdybyśmy nie dotrzymali przyrzeczenia.
— Wyście myśleli naprawdę poważnie o naszem zapewnieniu? Pshaw! Ja nie byłem nigdy niehonorowym i nie będę nim nigdy, lecz każdy wie, że wobec Indyan nie należy krępować się słowem.
— To mi się wydaje tak nikczemnem sir, że ja... hm! Zresztą ten Yato Inda nie jest Indyaninem; jego ojciec był białym!