Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/328

Ta strona została skorygowana.
—  260   —

— To dopiero uprawnia nas do tego, żeby sobie nie robić żadnych skrupułów. Ci mieszańcy bowiem są o wiele gorsi, bardziej zdradzieccy i wiarołomni, aniżeli Indyanie czystej krwi. Niech nam pokaże bonancę, a potem idzie, gdzie mu się spodoba.
— Bez złota, które miał sobie wziąć?
— Oczywiście. Dzielić się z nim taką masą złota byłoby czystem szaleństwem!
— Szaleństwem, albo nie. Ja nie dopuszczę do tego, żeby go oszukano!
— Nie narażajcie się na śmiech! Co poradzicie zresztą przeciwko naszym zamiarom, naszym trzydziestu głosom? Nie dokażecie niczego!
— Przeciwnie!
— Cóż zrobicie? — zapytał już ostrzej dowódca.
— Moje zachowanie się w tej sprawie będzie zależało od waszej uczciwości.
— Czy to ma być groźba?
— Jeźli z metysem nie postąpicie rzetelnie, to groźba.
Winnetou nazywał złoto deadly-dust (śmiertelny pył), ponieważ przekonał się był wielokrotnie, jakiego nieszczęścia nabawił ten szybko i łatwo zdobyty kruszec „szczęśliwych“ jego znalazców. I u tych ludzi, którzy nie widzieli jeszcze bonancy na oczy, okazały się już następstwa żądzy posiadania. Dowódca, którego ulubieńcem był Hum dotychczas, zapomniał naraz o przyjaźni i zagroził, przyczem twarz jego nabrała wyrazu nieubłaganie wrogiego:
— Nie poważcie się przypadkiem ostrzec metysa, lub przedsięwziąć czegokolwiek przeciwko naszym zamiarom! Gdy idzie o Bonancę of Hoaka, to nie znam żartów, a reszta towarzyszy myśli tak samo, jak ja. Ostrzegam, że napewno nie minęłaby was kula!
Po tej groźbie, wygłoszonej całkiem poważnie, podpędził dowódca konia, aby zrównać się z jadącym na przedzie mieszańcem. Hum pozostał w tyle i zwolnił nawet kroku konia, gdyż jadący blizko niego towarzy-