jest podostatkiem skalnych wyskoków, które nas osłonią przed waszemi kulami.
— Na jak długo wystarczy ta osłona? — wtrącił Mustang pogardliwie. — Nie potrzebujemy zresztą kul na was marnować. My zewnątrz mamy wodę i zwierzynę, a wy tu nie. Zaczekamy więc, dopóki nie wypędzą was głód i pragnienie.
— To może potrwać dość długo!
— Uff! Im dłużej to potrwa, tem bardziej zaniknie nasza pobłażliwość, którą się obecnie powodujemy. Potem nie będziecie mogli liczyć na litość. Jeśli zaś teraz się poddacie, przekonacie się, że łaska mieszka jeszcze w naszem sercu.
— Łaska? Co zrobiliśmy, że mówicie o łasce? Udowodnij któremukolwiek z moich ludzi choć jeden drobny czyn, skierowany przeciwko wam, a wówczas przyznam, że możesz mówić o łasce.
— Pshaw! Słynny wódz Komanczów, Tokwi Kawa, nie potrzebuje niczego udowadniać. Wykopaliśmy topór wojenny przeciwko wszystkim bladym twarzom, wszyscy więc, którzy wpadną nam w ręce, powinni właściwie zginąć na palu. Jest to więc wielkiem miłosierdziem z naszej strony, że nie domagamy się waszego życia, lecz chcemy je wam darować. Ale miłosierdzie to potrwa krótko i zniknie, gdy stąd odejdę i powrócę do mych wojowników. Nie zwlekaj więc z postanowieniem! Synowie Komanczów pragną krwi waszej. Na razie mnie posłuchają, skoro jednak usłyszą, że łagodne słowa moje nie dotarły do waszych uszu, wtedy nie zdołam ich powstrzymać od tego, żeby nie zabrali wam skalpów!
Czarny Mustang powiedział to tak stanowczo, że słowa jego nie chybiły zamierzonego celu. Dowódca białych rzekł, by się upewnić:
— Żądasz zatem, żebyśmy się poddali i zobowiązujesz się w tym wypadku zostawić nas przy życiu. Spodziewam się, że przez życie rozumiesz także naszą wolność?
— Darujemy wam życie i będziecie mogli pójść,
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/338
Ta strona została skorygowana.
— 270 —