gdzie wam się spodoba — odpowiedział wódz, chociaż nie myślał dotrzymać przyrzeczenia.
— Wyjaśnij mi zatem, jak rozumiesz żądanie, żebyśmy się poddali?
— Wydacie nam wszystką waszą broń.
— Czy może i konie?
— Nie. Wojownicy Komanczów tak są bogaci w dobre konie, że gardzą waszymi lichymi.
— A reszta naszej własności?
— Pshaw! Wszystko, co posiadacie, nie przedstawia dla nas tak samo żadnej wartości, jak cienkie źdźbła trawy, unoszone przez wicher. Żądamy tylko waszej broni i niczego więcej!
— Ale w takim razie my nie będziemy mogli polować i będziemy bezbronni wobec nieprzyjaciół, gdybyśmy się z nimi spotkali!
— Przecież zatrzymacie swoje konie, a niedaleko stąd leży fort bladych twarzy. Dostaniecie się tam prędko i otrzymacie wszystko, czego wam potrzeba. Podałem wam już wszystkie warunki, pod któremi możecie życie ocalić. Moi wojownicy z pewnością niecierpliwią się z powodu mojej długiej nieobecności, dlatego muszę się już oddalić. Mów zatem prędko, co postanowiłeś i co zamierzasz uczynić!
Powstał i odwrócił się, jakby chciał odejść. To zatrwożyło doświadczonego i rozważnego zazwyczaj jego mości, oraz resztę białych. Wezwano Mustanga, żeby zaczekał jeszcze na chwilę. Dowódca zebrał głosy swoich ludzi, z czego okazało się, że wszyscy bez wyjątku uważali życie i wolność za rzeczy o wiele cenniejsze, aniżeli strzelby, które istotnie, jak wódz powiedział, mogli otrzymać w najbliższym forcie. Uwierzyli jego zapewnieniom i ani na myśl im nie przyszło, żeby on się nosił z zamiarem wymordowania ich wszystkich po odebraniu im broni. Gdy biali zawiadomili go o swem postanowieniu, błysnął oczyma złowrogo, lecz rzekł uprzejmie:
— Blade twarze postąpiły bardzo mądrze. Niechaj strzelby, pistolety, rewolwery i noże poskładają razem
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/339
Ta strona została skorygowana.
— 271 —