Na dźwięk tego nazwiska zaczął długi Hum nadsłuchiwać i zapytał czemprędzej:
— Timpe? Skąd pan przyszedłeś do tego nazwiska?
— Ja? Wcale do niego nie przyszedłem. To nie jest moje nazwisko. Dziękuję pięknie! Gdybym się nazywał Timpe, skoczyłbym w morze tam, gdzie woda najgęstsza!
— A znałeś pan jakiego Timpego?
— Znałem niestety dwie takie pożałowania godne osoby. Znam je nawet jeszcze teraz.
— W swojej ojczyźnie?
— Nie. Nazwisko Timpe obrzydziłoby mi ojczyznę. Nie, poznałem ich tu w Ameryce.
— Gdzie?
— W Rocky-Ground.
— Czy tam mieszkają?
— Nie. Mieszkają teraz w Estrecho de Kuarco, a jeśli pan chcesz ich zobaczyć, nie potrzebujesz pan wyciągać lunety z pochwy, jeżelibyś pan ją miał oczywiście. Przypatrz się pan tym tylko obu młodzieńcom, temu kasztanowatemu Hazowi i tamtemu jasnemu jak bułka Kazowi. Do nich przyczepiło się już oddawna beznadziejnie nieszczęsne nazwisko Timpe.
— Rzeczywiście? Panowie, panowie nazywacie się Timpe? — pytał Hum, zwracając się do obydwu braci stryjecznych.
— Tak — odrzekł Kaz. — Ja jestem Kazimierz Obadia Timpe, a to mój kuzyn Hazael Benjamin Timpe.
— Gdzie urodziliście się, panowie?
— W Plauen w Saksonii. Pana zajmują widocznie nasze nazwiska.
— Zaiste!
— Czemu? Czy znałeś pan może kogo o tem samem nazwisku?
— Tak.
— Gdzie? Proszę nam powiedzieć! To dla nas bardzo ważne!
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/351
Ta strona została skorygowana.
— 281 —