nie żywi dobrych zamiarów. Ja tak twierdzę, pomimo że nie jestem skutem[1], ani westmanem.
— Twierdzicie tak właśnie dlatego, że nim nie jesteście. Doświadczony westman wiedziałby, że czerwonoskórcy przeszli koło stacyi kolejowej, bo nie mieli czasu się pokazywać.
— Nie mieli czasu? Czerwonym nie brak czasu do włóczenia się za białymi i żebrania od nich. Skoro się kryją, to nie w dobrych zamiarach. Jesteś tęgim i znanym w tych stronach wyszukiwaczem ścieżek; nająłem cię na to, żebyś od jutra zaczął dokładnie badać nasze otoczenie.
Lekkie drgnienie przebiegło postać i twarz metysa, jak gdyby chciał się z gniewem poderwać. Zapanował jednak znowu nad sobą i powiedział spokojnie:
— Zrobię to, sir, chociaż wiem, że to nie potrzebne, ślady Indyan oznaczają tylko w czasach wojennych coś złego. I jeszcze jedno: Czerwoni są często lepsi i wierniejsi od białych.
— To zapatrywanie przynosi zaszczyt twej powszechnej miłości dla ludzi, ale mógłbym ci dowieść na wielu przykładach, że jesteś w błędzie.
— A ja potrafię jeszcze więcej podać dowodów, że mam słuszność. Czy był kto kiedy tak wierny jak Winnetou względem Old Shatterhanda?
— Winnetou jest wyjątkiem. Czy znasz go?
— Nie widziałem go jeszcze.
— A Old Shatterhanda?
— Także nie, ale słyszałem o ich czynach.
— To pewnie słyszałeś także o Tangui, wodzu Keiowejów.
— Tak.
— Cóż to był za zdrajca z tego łajdaka! Jeszcze wówczas, kiedy Old Shatterhand był surveyorem[2], narzucił mu się na opiekuna, a mimo to nieustannie godził na jego życie. I byłby go pewnie zdmuchnął, gdyby ten