— W takim razie polecam wam naszą budę z narzędziami, bo zaopatrzona jest w mocny zamek. Zarządca wam ją wskaże i postara się o paszę dla koni.
Wymieniony wstał z gotowością, a Kaz i Haz wyszli za nim — do koni.
Biali robotnicy kolejowi uważali pilnie na rozmowę, gdyż treść jej zajmowała ich tak samo, jak ich przełożonego, który teraz skorzystał z nieobecności obydwu myśliwych, aby wytknąć metysowi jego postępek, a skarcony przyjął to z pozornym spokojem, chociaż w duchu z pewnością się wściekał. Tak minął jakiś czas, aż naraz dał się za drzwiami słyszeć odgłos kroków końskich.
— A to co? — zapytał zdziwiony engineer. — Prowadzą konie napowrót, a przecież w budzie jest dość miejsca.
Spojrzawszy ku wejściu, zobaczył nie owe trzy osoby, które były odeszły, lecz dwu innych mężczyzn. Jeden był biały, drugi Indyanin.
Pierwszy miał postać niezbyt długą, ani szeroką. Pełna, trochę jasna broda okalała mu twarz ogorzałą. Ubranie jego składało się z wystrzępionych spodni i wystrzępionej w szwach bluzy myśliwskiej, długich butów aż po kolana i kapelusza z szerokiemi kresami, ozdobionego dookoła sznurem z końcami uszu niedźwiedzich. Za szerokim, z jednego rzemienia wyplecionym, jego pasem, tkwił długi nóż bowie.[1] i rewolwery. Oprócz tego był on jakby nadziany nabojami. Kilka woreczków zapewne z rozmaitymi potrzebnymi westmanowi rekwizytami wisiało u pasa. Od lewego ramienia do prawego biodra przechodziło zwinięte z wielu rzemieni lasso[2], a na szyi wisiała na jedwabnym sznurku fajka pokoju, ozdobiona podgarlami kolibrów. Na głowie fajki widać było wyryte indyańskie znaki. Szeroki rzemień trzymał na plecach tego męża niezwykle długą i ciężką dwururkę, a w jego lewej ręce spoczywała lżejsza jedno-