rurka z jakimś niezwykłym zamkiem. Widać to było, pomimo że teraz pokrywał ją skórzany futerał.
Indyanin ubrany był zupełnie tak samo, jak biały, tylko zamiast butów z cholewami nosił lekkie mokassyny[1], ozdobione kolcami jeżatki. Nie miał okrycia na głowie, a granatowo-czarne włosy związane były w węzeł, podobny do hełmu i poprzeplatany skórą grzechotnika. Na szyi miał woreczek z lekami[2], bardzo cenną fajkę pokoju i trzy sznurki pazurów szarego niedźwiedzia, jako wspaniały dowód swego męstwa, gdyż Indyaninowi nie wolno pokazywać niezdobytych przez siebie trofeów. Nie miał on także lassa, pasa z rewolwerami, nożem i skórzanymi workami, a w prawej ręce trzymał dwururkę, której części drewniane obite były gęsto srebrnymi gwoździami. Rysy jego poważnej, pięknej, męskiej twarzy można było nazwać niemal rzymskimi. Mimo aksamitnej ciemni oczu świecił w nich teraz spokojny, przyjemny blask, kości policzkowe wystawały ledwie dostrzegalnie, a barwa twarzy była matowo jasno brunatna z lekkim odcieniem bronzu.
Obaj przybysze nie byli olbrzymami z postaci. Weszli spokojniej i skromniej niż niejeden z najniższych robotników obozu. Wcale a wcale nie można było po nich poznać, żeby mieli zamiar wywoływać powszechne poruszenie, a jednak wejście ich podziałało tak, jak ukazanie się udzielnych książąt między poddanymi. Zamilkła szalona paplanina Chińczyków, biali robotnicy w małej izbie powstali mimowolnie, engineer, dozorca i mieszaniec zrobili to samo, a shopman usiłował się ukłonić, co poszło mu bardzo niezgrabnie.
Zdawało się, że obydwaj nie zauważyli wrażenia, które wywołali. Indsman pozdrowił obecnych lekkiem, lecz bynajmniej nie dumnem, skinieniem głowy, a biały rzekł po przyjacielsku:
— Good evening, panowie!
Potem zwracając się do gospodarza, dodał: