— Owszem, wiecie, co wam poradzę?
— No?
— Zabierzcie nas z sobą!
— All devils. My mielibyśmy wziąć z sobą, was was, sir, i Winnetou?
— Tak.
— Czy nie żartujecie?
— Nie wiem, dlaczego miałbym towarzystwo nasze ofiarować wam na żarty.
— Czy wypada wam ta sama droga?
— Właśnie. Zmierzamy także do Santa Fé, chociaż nie z powodu dziedzictwa,
Na to klasnął Kaz w ręce i zawołał z wielkim zachwytem:
— Toż to szczęście, Haz! Haz, czy słyszysz? Możemy jechać z Old Shatterhandem i z Winnetou! Dobrze, teraz pal licho całe hałastrę Komanczów. Nie potrzebujemy okrążać; pojedziemy przez sam środek, a potem w Santa Fé sprawę wygramy. Niechno ten Nahum Samuel Timpe nie próbuje oszukać nas, albo nam umknąć! Mamy z sobą mężów, którzy mu dadzą bobu!
— Nie krzyczcie tak! — rzekł z uśmiechem Old Shatterhand. — Do zbytniej radości niema jeszcze żadnego powodu. My także nie myślimy jechać przez środek obszaru Komanczów, lecz tak samo jak wy skręcić na wschód. Godzicie się więc na wspólną jazdę?
— Oczywiście! Czyż mogło nas coś lepszego i korzystniejszego spotkać jak to, że wolno nam będzie z wami jechać. Jak sądzicie, kiedy możemy stąd wyruszyć, sir?
— Skoro się się tylko wyśpimy. Dojedziemy wieczorem do Alder-Spring[1], gdzie zatrzymamy się do rana.
Na tę nazwę położył Old Shatterhand szczególny nacisk, spostrzegł bowiem podczas rozmowy, że mieszaniec z nadzwyczajną uwagą przysłuchiwał się rozmawiającym, pomimo że usiłował nadać sobie pozoru człowieka,
- ↑ Źródło olchowe.