Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/56

Ta strona została skorygowana.
—  32   —

nie biorącego w tem najmniejszego udziału. Nie był on też jedynym, zajmującym się tak gorąco, a skrycie, obydwoma sławnymi przyjaciółmi.
Tuż pod ścianą, dzielącą wielką, przez Chińczyków zajętą, izbę od małej siedzieli jeszcze przed wejściem obu Timpów dwaj „synowie nieba“[1], których jedynem zajęciem było, zdaje się, picie i palenie tytoniu. Byli oni zapewne starszymi robotnikami, lub piastowali jakąś inną godność, gdyż żaden z ziomków nie ważył się do nich przysiąść. Mogli oni słyszeć i zrozumieć wszystko, co mówiono tuż obok, gdyż przebywając już od kilku lat w Stanach Zjednoczonych, zapoznali się z językiem angielskim w San Francisco.
Na wejście Haza i Kaza nie zwrócili większej uwagi niż inni obecni. Kiedy jednak wspomniano w wielkiej izbie o strzelbach Old Shatterhanda i Winnetou, oraz o ich nieocenionej wartości, zaczęli nadsłuchiwać gorliwie. Potem weszli niespodzianie obaj właściciele strzelb i Chińczycy zaczęli im się przypatrywać z ciekawością, a wkońcu nie mogli oderwać oczu od ich strzelb. Gdy w jakiś czas potem goście inżyniera powrócili bez strzelb, przepadł gdzieś spokój Chińczyków. Cienkie ich brwi podnosiły się i opadały, usta im drgały, a palce zginały się kurczowo, przyczem obaj suwali się na swoich miejscach, poruszani tem samem uczuciem, tą samą myślą, której jednak żaden z nich pierwszy nie chciał wypowiedzieć. Wreszcie jeden nie potrafił dłużej wytrzymać i spytał zcicha:
— Słyszałeś wszystko?
— Tak — odrzekł drugi.
— I widziałeś?
— Widziałem!
— A strzelby?
— Także!
— Prawda, jakie kosztowne?

— Warte dużo, dużo tysięcy dolarów!

  1. Chińczycy.