— Widzę go.
— On się z nas śmieje!
— Widocznie ma do tego przyczynę.
— Tak. Jego ruch ręką był przedtem znakiem dla Indyanina, którego uważałeś za Komancza. Nie pomyliliśmy się zatem.
— Ty go nie znalazłeś na dworze. Kto wie, jaki szatański powzięli zamiar. Od teraz musimy go dobrze śledzić, gdyż jestem przekonany, że to człowiek niebezpieczny.
Old Shatterhand słusznie nazwał metysa człowiekiem niebezpiecznym, bo na dworze umówiono istotnie szatański zamiar.
Gdy skut opuścił poprzednio gospodę, usunął się ostrożnie z obrębu światła, rzucanego na zewnątrz przez płonące w środku ognisko. Idąc potem dalej, prostopadle do szopy, zrobił około trzystu kroków, gdy wtem usłyszał cichy głos, wołający go po imieniu. Nie było to jednak imię, które nosił w campie, lecz zupełnie inne, gdyż głos ów zabrzmiał tak;
— Chodź do nas Ik Senando[1]! Stoimy tutaj.
Był więc istotnie tym, za kogo uważał go Winnetou, to jest pół krwi wnukiem „Czarnego Mustanga“, „najsroższego“ wodza Komanczów.
Udawszy się za tym głosem, spostrzegł niebawem trzech Indyan, z których jeden odznaczał się bardzo wysoką, silnie zbudowaną postacią. Był to sam wódz, który zaraz tak pozdrowił przybyłego:
— Witam cię, synu mej córki! Posłałem ci najchytrzejszego z moich wojowników, Kita Homaszę[2], ażeby ci dać znać, że jestem już tu i czekam na ciebie. Czy z nim mówiłeś?
— Ani słowa. Samo zjawienie się jego wystarczyło mi zupełnie.
— Postąpiłeś rozsądnie, gdyż może byliby powzięli podejrzenie. Mamy tutaj dobre miejsce, niepodobna nas