— Pożałuje tego, że się na mnie porwał, bo ja mu zgotuję najokropniejsze męczarnie!
Czerwonoskórzy zamierzali właśnie zejść z tego miejsca i udać się do koni, ukrytych opodal, kiedy usłyszeli odgłos zbliżających się kroków. W tej chwili rzucili się na ziemię, pomimo że była wilgotna i błotnista, ale przez to właśnie zatarasowali sobą drogę nadchodzącym, wskutek czego jeden Chińczyk potknął się o wodza i pociągnął za sobą swego towarzysza. Pochwycono ich w mgnieniu oka i przytrzymano.
— Nie krzyczcie tak, bo to życiem przypłacicie! — nakazał wódz. — Kto jesteście?
— Robotnicy — odrzekł ten, który posiadał na tyle odwagi, żeby odpowiedzieć na to groźne pytanie.
— Powstańcie, ale nie ruszcie się stąd krokiem jeśli wam życie miłe! Dlaczego włóczycie się tu pokryjomu? Jeśli jesteście robotnikami, należącymi do tego campu, to ciekaw jestem, w jakim celu to czynicie!
— Myśmy się nie skradali!
— Owszem! Tak cicho i pochyło nie chodzi nikt, kto się może pokazać. Co macie tutaj w rękach?
— Strzelby.
— Strzelby? Na co strzelb robotnikom? Pokażcie je zaraz!
Wydarł im strzelby, obmacał je, podniósł jedną po drugiej do góry, by im się lepiej przypatrzyć.
— Uff, uff, uff! — odezwał się cicho wprawdzie, ale tonem radosnego zdumienia. — Te trzy strzelby znam nie tylko ja, lecz każdy czerwony i biały na Zachodzie. Ta strzelba z wielu gwoździami jest niewątpliwie srebrną rusznicą Winnetou, naszego wroga. A jeśli to jest prawda, to tamte dwie należą do Old Shatterhanda. To sztuciec Henry’ego i rusznica na niedźwiedzie. Czy się dobrze domyślam?
Chińczycy nie odpowiedzieli na to pytanie. Widząc przed sobą Indyan, zlękli się, drżeli poprostu ze strachu, że nawet nie próbowali uciekać.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/74
Ta strona została skorygowana.
— 46 —