Kochany czytelniku! Czy słyszałeś kiedy o „białym mustangu“? Powołani i niepowołani pisarze nim się zajmowali, opowiadali o nim ludzie, znający dobrze dziki zachód, i tacy, których noga nie dotknęła amerykańskiego lądu. Ja sam siadywałem często z białymi i czerwonymi myśliwymi, którzy twierdzili i przysięgali się, że widzieli „białego mustanga“, a mnie ani na myśl nie przyszło wątpić w te zapewnienia, ponieważ ludzie ci widzieli go i nie widzieli. „Biały mustang“ był podaniem, bajką, widmem, tworem wyobraźni, którego podstawą było jednak w każdym razie coś widzianego rzeczywiście.
W czasach, kiedy trzody bawołów i koni w niezliczonych tysiącach zaludniały prerye, a wiosną przeciągały na północ, jesienią zaś na południe, mogło się zdarzyć ostrożnemu strzelcowi, że zobaczył „białego mustanga“, ale tylko bardzo ostrożnemu, który umiał dobrze podchodzić i to oczywiście zdaleka. „Biały mustang“ bowiem był najbardziej doświadczonym i najsprytniejszym ze wszystkich przodujących ogierów, jakie kiedykolwiek stały na czele trzód dzikich koni. Oko jego przenikało najgęściejsze zarośla, ucho chwytało cichy szmer kroków skradającego się wilka już ze znacznej odległości, a jego czerwone nozdrza czuły woń czło-