Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/90

Ta strona została skorygowana.
—  58   —

wiste. Komu wpadłoby na myśl w taką niepogodę i ciemność przejeżdżać się na cudzych koniach?
— Przejeżdżać? Ciekawy jestem, czy kto potrafiłby dosiąść tych koni! Nikt też na nich nie siedział, gdyż, jak widzicie, siodła są błotem zbryzgane.
— A więc ja mam słuszność! Ktoś otworzył szopę, konie się wyrwały i pobiegły w pole. Popędziły trochę i wróciły potem znowu. Oto i wszystko, zbadam jednak, kto temu winien. Nocą nie wolno nikomu łazić do szopy.
— Nasze konie się nie wyrwały, skoro przywiązaliśmy je sami. Nie mają też zwyczaju pędzić na przechadzkę bez naszego pozwolenia!
Wtem rzekł Winnetou swoim zwykłym, spokojnym sposobem, wskazując na cugle swojego konia, które wziął w rękę:
— Przyznaję słuszność memu białemu bratu, ale one jednak się wyrwały, tylko nie z szopy, lecz w drodze.
Na cuglach wisiał mocno przywiązany rzemień, który prawdopodobnie tworzył pętlę, ale teraz był rozerwany. Old Shatterhand zbadał go, rzucił Apaczowi znaczące spojrzenie i zauważył potem do inżyniera:
— Wy macie słuszność, sir, a Winnetou się pomylił, co oczywiście rzadko mu się zdarza. Konie pozrywały się w szopie. Chodźcie z nami! Musimy je mocniej przywiązać. Inni gentlemani niechaj się nie trudzą dalej. Nic wielkiego się nie stało!
Powiedział to tak spokojnie i z przekonaniem, że wywołał natychmiast skutek, jaki sobie zamierzył, bo dozorca i zarządca wrócili zaraz z metysem do swego stołu. Kaz i Haz chcieli wprawdzie pójść do szopy, lecz Old Shatterhand szepnął do nich:
— Zacznijcie z mieszańcem rozmowę i nie wypuśćcie go, dopóki my nie wrócimy!
— Naco, mr. Shatterhand? — zapytał Kaz.
— O tem się później dowiecie. Przytrzymajcie go tylko, ale bądźcie uprzejmi i serdeczni!
— A jeżeli będzie się upierał, żeby wyjść? Czy mamy użyć przemocy?