Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/91

Ta strona została skorygowana.
—  59   —

— Tego unikajcie. Nie będzie wam zresztą trudno zatrzymać go zajmującą jaką historyą!
— Ja też tak myślę. Opowiem kilka nadzwyczajnych rzeczy i palnę przy tem parę dobrych dowcipów, zupełnie tak, jak u spadkobierców Timpego. Chodź, stary Haz!
To mówiąc, cofnął się z towarzyszem do domu.
Winnetou wziął konie za cugle, a Old Shatterhand świecił przodem. Inżynier szedł obok niego i rzekł, kiwając głową:
— Nie rozumiem was, sir. Najpierw przyznajecie mi słuszność z całym spokojem, a potem wydajecie tym gentlemanom rozkazy, jak gdyby Yato Indzie nie należało wcale ufać.
— Zrobiłem tak tylko na pozór, gdyż trzeba być ostrożnym. Konie ukradziono i zabrano, ale one po drodze się wyrwały.
— Nie może być!
— Zapewniam was, że tak jest!
— Czy wobec tego Yato Inda byłby złodziejem?
— To nie, ale pomocnikiem złodziei jest.
— Ja twierdzę, że on uczciwy!
— A ja twierdzę, że nie nazywa się Yato Inda, lecz Ik Senanda i jest wnukiem Czarnego Mustanga. Chodźcieno tylko do szopy, tam dowiemy się, kto kradzież popełnił!
— Jak to zbadacie?
— Rozmiękła ziemia powie mi niejedno. Gdyby nawet duch był złodziejem, musiałoby się ślady zobaczyć.
— Jabym tego nie potrafił, gdyż nie rozumiem się na tych rzeczach zupełnie. Wy macie w tem oczywiście większą wprawę. Mimo to sądzę, że uznacie, jak niesłusznie krzywdzicie mojego metysa.
— Zaczekajcie, sir!
Podczas tej sprzeczki zbliżyli się do szopy. Inżynier chciał pierwszy przestąpić próg, lecz Old Shatterhand zatrzymał go za ramię i upomniał:
— Nie tak prędko, bo moglibyście wszystko popsuć!