z tych ludzi nie wychodził ze shopu. Jeżeli tu był rzeczywiście robotnik, to musiał to być Chińczyk.
— I ja tak sądzę.
— Jakie obuwie noszą ci synowie nieba?
— Wielkie chińskie patynki z grubemi podeszwami.
— A te pozostawiają tak wybitny, osobliwy ślad, że wprost niepodobna się pomylić co do tego. Najpierw wstąpimy tutaj.
Otworzyli drzwi i weszli, nie zauważyli jednak nic, bo złodzieje nie zostawili śladów. Wprowadzili więc konie do szopy i przywiązali je, poczem wszyscy trzej zaczęli dalej badać na dworze, idąc śladami od szopy. Po kilku krokach już się one rozdzieliły, gdyż w prawo wiodły kroki ludzkie i zwierzęce, a w lewo tylko ludzkie.
— Tędy przyszli — rzekł Old Shatterhand. — Czy mój brat widzi, ilu ich było?
Apacz przypatrzył się dokładnie odciskom i odpowiedział:
— Czerwoni mężowie byli tacy nieostrożni, że nie szli jeden za drugim, dlatego widać całkiem wyraźnie, że było ich czterech. Chodźmy jeszcze dalej! Trop wiedzie poza tylną część shopu.
Wkrótce dostali się do miejsca, gdzie obydwaj Chińczycy spotkali się z Indyanami. Było ono już wydeptane, a Old Shatterhand oświetlił je dokładnie.
— Uff! — zawołał Winnetou. — Tu stali czerwoni mężowie przez pewien czas i rozmawiali z żółtymi mężami. Świadczą o tem bardzo wyraźnie ślady grubych, prostych podeszew.
— Czy nie powiedziałem? — rzekł inżynier. — Robotnicy byli w szopie!
— Niedorzeczność! — odparł Old Shatterhand, rozgniewany tem, że urzędnik ciągle trwał przy swych fałszywych przypuszczeniach.
— W szopie ich nie było, bo ich ślady aż tam nie prowadzą. Widzicie, że dochodzą tylko tutaj, a potem wracają. Porzućcie już raz swoje błędne zapatrywanie.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/93
Ta strona została skorygowana.
— 61 —