— Nie. Urządził sobie w zaroślach pół indyański wigwam.
— Aby go nie podglądano. To sprytna sztuka! Czy on ma konia?
— Tak. Przywiązany jest zawsze w pobliżu wigwamu.
— Dobrze! Mój brat Winnetou uda się tam teraz, ukryje się i podpatrzy, czy rzeczywiście metys się oddali, czy nie. Ja natomiast pójdę do shopu, aby mu strachu napędzić. Ale nie zróbcie jakiego błędu, sir! Niech mu się zdaje, że nie wiemy nic o kradzieży koni, dokonanej przez Indyan, niech wierzy w nasz domysł, że wyrwały się same z szopy.
— Well. Czy mogę pójść z wami?
— Owszem, przedtem jednak opiszcie dokładnie Winnetou, gdzie leży wigwam!
Winnetou mało wtrącał się do rozmowy, wysłuchał spokojnie opisu miejsca i odszedł. Był to jego zwyczaj, a zarazem dowód dla Old Shatterhanda, że zgadza się ze wszystkiem, co ten obmyślił i zarządził. Gdy się oddalił, odeszli Old Shatterhand i inżynier do shopu, gdzie zastali metysa w ożywionej rozmowie z braćmi Timpami, którym się udało zająć go całkowicie. Metys rzucał na białego myśliwca badawcze, niby skryte spojrzenia, ten zaś udawał, że tego nie spostrzegł. Poczciwy Kaz przerwał właśnie opowiadanie i zapytał:
— No, mr. Shatterhand, jak tam w szopie? Kto ma słuszność: wy, czy Winnetou?
— Ja. O kradzieży koni nie może być mowy. Zapomnieliśmy drzwi zasunąć, wskutek czego wlazło tam pewnie jakieś zwierzę. Konie zlękły się, zerwały i wybiegły na pole, ale wróciły szczęśliwie tutaj. Co do tego więc możemy być spokojni, tem mniej jednak co do innej okoliczności.
— Co do jakiej?
— Byli tutaj czerwonoskórcy.
— Chyba tylko jeden? Myślę o Juwaruwie, którego widziałem w shopie.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/97
Ta strona została skorygowana.
— 65 —