— On nie był sam. Było z nim jeszcze trzech czerwonoskórych, którzy czekali na niego na dworze.
— Do stu piorunów! — zawołał Kaz, odsuwając z czoła słomiany kapelusz. — Jeszcze trzej! A więc ten nędznik był chyba szpiegiem?
— Jestem tego pewien i twierdzę nadto, że tu w obozie znajduje się sprzymierzeniec czerwonych.
— All devils! Niesłychana rzecz! Ktoby to mógł być?
— Ja wiem, ale spytajcie Yato Indę, który obok was siedzi; on to wie tak dobrze, jak ja.
Na to zwrócił się metys powoli do Old Shatterhanda, popatrzył nań błyszczącemi od gniewu oczyma i zapytał nienawistnie:
— Co ja mam wiedzieć, sir?
— To, co powiedziałem teraz temu gentlemanowi.
— Ja nic nie wiem.
— To chodźcie, panowie! Coś wam pokażę. Niech Yato Inda przyłączy się także!
— Gdzie mr. Winnetou? — zapytał Kaz, wstając razem z innymi.
— Pilnuje w szopie koni, żeby się czem nie przeraziły.
Wszyscy wyszli, nawet biali robotnicy, tylko metys został na swojem miejscu. Na to zwrócił się doń Old Shatterhand w drzwiach i rzekł:
— Wezwałem wszystkich, ażeby z nami poszli. Kto nie posłucha, ten będzie miał ze mną do czynienia. Ja nie żartuję!
Groźne oczy Old Shatterhanda powiedziały jeszcze więcej niż słowa. Metys powstał i ruszył za wszystkimi. Niosąc znowu latarnię, prowadził Old Shatterhand ludzi do tropu, zrobionego przez metysa, kiedy ze shopu wychodził do czekających nań Komanczów. Oświetliwszy zaś ślady, rzekł:
— Przypatrzcie się dobrze tym śladom, panowie! To są ślady łotra, który na was wszystkich chce ściągnąć zgubę. Pokażę wam potem nogi, które przystają zupełnie do tych śladów. Zlynchujemy tego łotra!
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/98
Ta strona została skorygowana.
— 66 —