Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/98

Ta strona została skorygowana.
—  66   —

— On nie był sam. Było z nim jeszcze trzech czerwonoskórych, którzy czekali na niego na dworze.
— Do stu piorunów! — zawołał Kaz, odsuwając z czoła słomiany kapelusz. — Jeszcze trzej! A więc ten nędznik był chyba szpiegiem?
— Jestem tego pewien i twierdzę nadto, że tu w obozie znajduje się sprzymierzeniec czerwonych.
— All devils! Niesłychana rzecz! Ktoby to mógł być?
— Ja wiem, ale spytajcie Yato Indę, który obok was siedzi; on to wie tak dobrze, jak ja.
Na to zwrócił się metys powoli do Old Shatterhanda, popatrzył nań błyszczącemi od gniewu oczyma i zapytał nienawistnie:
— Co ja mam wiedzieć, sir?
— To, co powiedziałem teraz temu gentlemanowi.
— Ja nic nie wiem.
— To chodźcie, panowie! Coś wam pokażę. Niech Yato Inda przyłączy się także!
— Gdzie mr. Winnetou? — zapytał Kaz, wstając razem z innymi.
— Pilnuje w szopie koni, żeby się czem nie przeraziły.
Wszyscy wyszli, nawet biali robotnicy, tylko metys został na swojem miejscu. Na to zwrócił się doń Old Shatterhand w drzwiach i rzekł:
— Wezwałem wszystkich, ażeby z nami poszli. Kto nie posłucha, ten będzie miał ze mną do czynienia. Ja nie żartuję!
Groźne oczy Old Shatterhanda powiedziały jeszcze więcej niż słowa. Metys powstał i ruszył za wszystkimi. Niosąc znowu latarnię, prowadził Old Shatterhand ludzi do tropu, zrobionego przez metysa, kiedy ze shopu wychodził do czekających nań Komanczów. Oświetliwszy zaś ślady, rzekł:
— Przypatrzcie się dobrze tym śladom, panowie! To są ślady łotra, który na was wszystkich chce ściągnąć zgubę. Pokażę wam potem nogi, które przystają zupełnie do tych śladów. Zlynchujemy tego łotra!