wymienię jego nazwisko, zdechniesz z przerażenia.
— No, jestem ciekaw. Sam zapewne nie śmie go wymówić.
— Co? — Old Shatterhand wstydziłby się swego nazwiska?
— To indywiduum — Old Shatterhandem? Ha, ha, ha!
Zaśmiał się na całe gardło. Oburzyło to Jima tak dalece, że podniósł nogę, by go kopnąć. Odsunąłem go jednak i rzekłem:
— Szkoda psuć sobie krew dla tego człowieka! Wkrótce dowie się, kim jestem. Od tej chwili nie zaszczycimy go już ani jednem słowem. Gdyby zeznał prawdę, obeszlibyśmy się z nim łagodnie. Obecnie zeznanie jest już niepotrzebne.
— Święta racja, sir! Nie wierzyć, żeś Old Shatterhand! Już to, żeś go uderzeniem pięści zwalił z konia, powinno mu posłużyć za dowód wystarczający. Spójrz, łotrze, oto niedźwiedziówka, a oto sztuciec Henry’ego. Kto wobec takich argumentów ma jeszcze wątpliwości, ten jest niespełna rozumu!
Nieznajomy rzucił okiem na obydwie strzelby, potem spojrzał na mnie. Za-
Strona:Karol May - Dżafar Mirza I.djvu/49
Ta strona została skorygowana.
45