rzał, żem sprowadził jeńca i jednego z Komanczów, rzucił tylko ponure:
— Uff!
Na zapytanie towarzyszów, w jaki sposób oswobodziłem Dżafara, odparłem:
— Odłóżmy to na później. Gdy będę miał wolną chwilę, dowiecie się o wszystkiem. Przedewszystkiem chcę pomówić z To-kei-chunem. Muszę się zabezpieczyć przed powtórnem złamaniem słowa.
Zwróciłem się do pojmanego wodza:
— Niechaj To-kei-chun posłucha, co mu powiem. Złamał słowo. Powinienem go za to zabić. Ale daruję mu życie. Tymczasem jednak nie odzyska wolności, gdyż znowu gotów następować mi na pięty.
— Nie — rzekł.
— Nie wierzę! Kto raz okłamał Old Shatterhanda, ten nigdy nie odzyska jego zaufania. Przywiążemy cię do konia i zabierzemy ze sobą. Wojownicy twoi muszą pozostać i czekać tu na twój powrót. Jeżeli będą nas napastować, zastrzelę cię jak psa.
— Uff! Nie zechcą pozostać.
— Będą musieli, ponieważ wydasz odpowiedni rozkaz.
Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/115
Ta strona została skorygowana.