— Twego... przyjaciela...? — rzekł z powątpiewaniem.
— Tak. Jestem Kara ben Nemzi effendi. Z pewnością słyszałeś o mnie?
Na twarzy nieznanego jeźdźca zjawił się naprzód wyraz zdziwienia. Ustąpił po chwili przed wyrazem powątpiewania, wkońcu pogardę wyczytałem z oczu Beduina.
— Człowieku, nie okłamuj mnie! Jeżeli sądzisz, że ci uwierzę, nie masz mózgu w głowie! Ty masz być Kara ben Nemzi?
— Jestem nim.
— Gdyby tak było, el assur[1] byłby el nisrem[2].
— Znasz emira Kara ben Nemzi?
— Nie, gdyż jestem Haddedihnem dopiero od roku. Ale słyszałem o nim tak wiele, że śmiało mogę ci zarzucić kłamstwo. To jedyny Frank, który śmiałby się zapuścić bez towarzystwa w te strony. Dlatego nie możesz być Frankiem, tylko służalcem paszy.
— Maszallah! Dziwnie rozumujesz! Właśnie dlatego, że jestem sam, muszę być emi-