Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

ktoś na pstrym bułanku. Był to Omar ben Sadek na zdobytym kiedyś przeze mnie wierzchowcu Aladżi. Za tą trójką pędziła jak szalona gromada jeźdźców. Halef i jego syn mieli najlepsze konie, więc dotarli do mnie pierwsi. Zeskoczyłem z siodła, aby ich przyjąć w pozycji stojącej. Naśladowali mnie w biegu. Halef otworzył szeroko ramiona i zawołał:
— Sihdi, drogi mój, kochany sihdi, rozkosz moja nie znajduje granic, a zachwyt daremnie szuka słów! Pozwól, abym milczał; radość odejmuje mi mowę!
Otoczył mnie ramionami i, kładąc głowę na mej piersi, zaczął głośno szlochać. Ucałowawszy go w czoło, policzki i usta, rzekłem:
— Zamilkł we mnie głos tęsknoty, który mnie gnał ku tobie. Został teraz wysłuchany, więc wielbię Stwórcę za to, że pozwolił na to radosne spotkanie.
Objął mnie jeszcze mocniej, potem wypuścił z objęć i zwrócił się do syna w te słowa:
— Widziałeś, synu? Mój sihdi ucałował mnie! Kara ben Nemzi, którego czcimy, któ-