Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

ki drzew orzechowych. Oczom naszym ukazały się zwarte grupy orzechów, rosnących bujnie na obydwóch stromych brzegach kotliny. Na dnie kotliny płynął strumień. Pozostało tu kilka ścieżek z dawnej, sławnej epoki bawolej; po ścieżkach tych jeźdźcy mogli dotrzeć aż do brzegów kotliny. Jeżeli To-kei-chun puścił się za nami w pogoń, nie ulega wątpliwości, że tu właśnie czatuje. Jakże łatwo wpaść w ręce ukrytych w krzakach Indjan, jakże łatwo mogą nas w przeciągu kilku minut obezwładnić, a nawet pozabijać!
Byłem przekonany, że niebezpieczeństwo będzie na nas czyhać dopiero z chwilą zbliżenia się do kotliny. Mimo to zdwoiłem czujność znacznie wcześniej, gdyśmy tylko dotarli do pierwszych krzaków. Z tego powodu nie mogłem oglądać się za siebie. Zwróciłem uwagę towarzyszy na grożące niebezpieczeństwo, pozostawiając ich własnej przemyślności.
Jechaliśmy naprzód w głębokiej ciszy. Wskutek rozmiękłego terenu nie słychać było uderzenia kopyt. Chwilami tylko rozlegał się trzask gałęzi, muśniętej przez konia lub