Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

— Do czerwonych. Chce się do nich przyczołgać.
— Co też z was za ludzie! Nikt nie miał prawa się oddalać. Powinien był tu zostać.
— Wróci.
— Wódz Komanczów udał się na poszukiwanie nas. Jeżeli spotka pańskiego brata, może się stać coś, za co brat nie będzie mógł przyjąć odpowiedzialności.
— Przyjmie ją z pewnością.
— W jakiejże to formie?
— Poprostu weźmie tego łotra do niewoli.
— Albo tamten jego, co jest bardziej prawdopodobne. Gdyby pozostał tutaj, moglibyśmy spokojnie czekać na przybycie wodza i wzięlibyśmy go do niewoli. Muszę pójść w ślady waszego brata. Może uda się jeszcze całą sprawę...
Przerwałem, gdyż od strony, w której ujrzałem Indjan, rozległ się głośny trzask gałęzi. Rozległo się sapanie — po chwili stanął przed nami — — Jim Snuffle. Był bardzo podniecony; z prawej jego ręki spływała krew. Ujrzawszy mnie, zawołał: