Hazelstraits wszystkich wojowników. Ci, pod którymi zastrzeliłem konie, dosiadali jucznych zwierząt. W takim razie na Makik-Natun, gdzie leżą pozostawione zapasy, niema ani jednego czerwonego.
— Istotnie, zachowali się jak tchórze, — odparłem. — Ale przypisać to należy mojemu sztućcowi. Gdybym go nie miał, bezwątpienia napadliby na nas.
— Pshaw! Boją się poprostu. Czerwoni niechętnie zaczepiają braci Snuffles. Ciekaw jestem, czy zabrali mr. Dżafara?
— Oczywiście!
— Więc co u djabła poczniemy? Puścimy się w pościg?
— Tak, natychmiast po napojeniu koni. Prawdopodobnie do jutrzejszego wieczora będą musiały obejść się bez wody.
— Nie sądzę. Czerwoni jadą przecież na północ. Jeżeli się nie mylę, dotrą do rzeki Cimarone, nad którą również przybędziemy. A w rzece wody poddostatkiem!
— No, no, jaki z pana mądrala, — rzekłem z uśmiechem. — Czerwoni wcale nie podążają na północ.
— Naprawdę? A dokąd?
Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/72
Ta strona została skorygowana.