Odległość od studni, nad którą zdarzyły się właśnie tak ważne wypadki, aż do dżezireh Hassanja wynosiła prawie trzydzieści mil geograficznych. Drogę tę przebyły nasze znakomite wielbłądy w dwa dni, były jednak wkońcu tak pomęczone, że mieliśmy zwolnić biegu. Zdawało mi się, że jechaliśmy we właściwym kierunku i najprostszą drogą, ale niestety zaszła nieduża pomyłka, bo zboczyliśmy aż pod Dżebel Arasz Quol, który leży znacznie dalej na północ od Hegazi.
Wieczór zapadał, gdyśmy przybyli na miejsce. Hegazi jest nędzną hellą[1], składającą się ledwie z kilku chat, pobudowanych na wysokim brzegu Nilu tak, że są przed wylewem zupełnie zabezpieczone. Z chat tych wiedzie droga wdół ku rzece do miejsca, gdzie ładują statki nilowe i poją zwierzęta.
Od wyprawy do Fesarów nie widziałem rzeki, to też ucieszyłem się bardzo, zobaczywszy ją znowu. Mieszkańcy wsi zbiegali się do nas i rozpytywali ciekawie, skąd jesteśmy i dokąd jedziemy. Oczywiście nie wyjawiłem im wcale swoich planów i wymijałem zapytania tak, że się niczego nie dowiedzieli.
Napoiliśmy wielbłądy i wypuścili je na
- ↑ Wieś.