pastwisko, zapłaciwszy za to właścicielowi parę groszy. Zmierzając następnie od wielbiądów ku wsi, zauważyłem człowieka, który siedział wysoko na brzegu i był uzbrojony. Poznałem odrazu, że nie należy on do mieszkańców tej wioski, zacząłem wypytywać jednego z tych ostatnich, co to za jegomość.
— My go nie znamy wcale. Przybył tu jeszcze wczoraj i siedzi wciąż na tem miejscu, patrząc na bieg rzeki.
— Oczekuje zapewne okrętu?
— Prawdopodobnie, ale gdyśmy go o to pytali, nie chciał z nami mówić. A tam, na końcu wsi, stoi osiodłany koń, którego on sobie pożyczył u naszego szeika el beled[1].
— Gdzież jeździł na tym koniu?
— Wcale jeszcze nie jeździł, ale koń ma być w pogotowiu tak długo, dopóki on będzie siedział.
— Nie wiecie, dokąd chce jechać?
— Skądże znowu? Może powiedział szeikowi el beled, bo inaczej nie otrzymałby konia.
Obecność tego obcego i tajemniczego człowieka, zastanowiła mnie bardzo. Nie ulegało wątpliwości, że siedzi tu w jakimś określonym celu, że oczekuje czegoś i w razie spostrzeżenia, gotów jest odjechać z jakąś wieścią. Chętnie więc radbym był się dowiedzieć
- ↑ Wójt.