wiedziałem się przez to, że reis effendina nie dotarł jeszcze do niebezpiecznego dlań miejsca. Jego „Sokół“ był tak niezwykle zbudowany, że musianoby go tu zauważyć.
Ben Nil położył się na trawie i przypatrywał się zajęciom tubylców, ja zaś poszedłem zwolna do obcego zagadkowego mężczyzny, obserwa ora, który przez cały czas nie spuszczał ze mnie oczu. Usiadłem koło niego i ozwałem się:
— Allah niech ci da szczęśliwy wieczór!
— Szczęśliwy wieczór — odburknął niechętnie.
Pozdrowiłem go, jak należało, a mimo to otrzymałem krótką i niechętną odpowiedź. Cóż więc trzeba począć? Na więcej uprzejmości zdobyć się było trudno. On jednak dał mi dobrze do zrozumienia, że nie zależy mu na mojem towarzystwie. Udając, że tego nie zauważyłem, ozwałem się z pewnem zakłopotaniem:
— Nie wziąłem ze sobą siatki; komary nie dadzą mi spać w nocy. Czy niema w tej wsi chaty, w którejbym mógł zanocować?
— Nie wiem, Ja nie tutejszy.
— Jesteś także obcy? Niechże Allah błogosławi ci w podróży!
— Niech błogosławi i tobie. Skąd przybywasz?
— Z Chartumu — odrzekłem, zmuszony mimowoli do kłamstwa.
Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/107
Ta strona została skorygowana.
105