— Ja sądzę, że zbyteczne z twojej strony podróżować tak na los szczęścia — zauważył troskliwie. — Masz przy sobie pieniądze?
— Dosyć.
— W takim razie zaprowadzę cię do Ibn Asla.
— Byłbym ci za to bardzo wdzięczny i nawet nie żałowałbym sutego bakszyszu. Czy Ibn Asl ma gotowych do sprzedaży niewolników?
— Jeszcze nie, ale właśnie mamy zamiar urządzić wyprawę. Murad Nassyr chce koniecznie nabyć towar i, jeżeli nam się poszczęści, jak dotąd zawsze, to i dla ciebie zostanie może nawet więcej, niż potrzeba.
— To i Murad Nassyr jest u Ibn Asla?
— Nie. Pojechał naprzód do Faszody.
To mnie ogromnie ucieszyło. Miałem bowiem naprawdę zamiar odszukania Ibn Asla, a więc wpaść niejako w paszczę lwa. On mnie nie znał, gdyż nad Wadi el Berd, widział mnie tylko zdaleka. Gdyby jednak znajdował się u jego boku Murad Nassyr, który znał mnie osobiście — miałbym się zpyszna. Naturalnie, można się było spodziewać, że będzie tam mokkaden i muzabir. Obaj ci łajdacy znali mnie równie dobrze, jak Turek. Należało więc wybadać nieznajomego w tym kierunku.
— A czy ty wiesz, poco teraz Turek przybył — zapytał mnie obcy człowiek, swobodny już zupełnie i otwarty.
— Skądże mam wiedzieć?...
Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/113
Ta strona została skorygowana.
111