Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

— O Allah, o Mahomet, o Abu Bekr i Osman! Moja piękna, moja sławna flinta! — jęczał żałośnie.
— Przepadnie, skoro tylko zostaniesz — dorzuciłem z poważną miną.
— Jeżeli tak, no to... to ja... ja pójdę, effendi, ale tylko za tobą, w tyle. Ty pierwszy musisz iść naprzód.
Drżał na całem ciele, ale mimo to stanął za mną, gotów do wyprawy. Tak też postępował dalej, chowając się za mnie, myśląc, że skoro zwierzę się pojawi, to ja pierwszy padnę ofiarą. Bawił mię tem swojem tchórzostwem i chętnie byłbym mu kazał pozostać, by nie zawadzał, ale że zasłużył na tego rodzaju karę, uparłem się. Oprócz tego wywnioskowałem z jego miny, że się zgubi, ledwie ujdziemy kilkanaście kroków.
— Dołożyć więcej drzewa do ogniska, aby płomienie oświetliły znaczniejszą przestrzeń! — — rozkazałem i ruszyłem naprzód.
Żołnierze i jeńcy oniemieli z trwogi i żaden nie wyszeptał słowa. W milczeniu tylko szukali sobie kryjówki, około wielbłądów. Ja jeden z nich nie straciłem zimnej krwi. W podróżach swoich, stając wielokrotnie oko w oko z niebezpieczeństwem, nauczyłem się panować nad sobą i metoda ta okazała się znakomitą!
Fakir el Fukara ani się spodziewał, że jego przechwałki pociągną za sobą tak rychły

31