Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

nia domagał się od nas, abyśmy uciekali. Myślał, że zwrócimy tem na siebie uwagę lwa, którego zresztą wcale tu jeszcze nie było. Gdy odezwał się po raz pierwszy, był z pewnością oddalony o dwie mile angielskie, i dlatego to pozwoliłem sobie na dłuższą ironiczną rozmowę z obydwoma. Obecnie zwierzę znajdowało się conajmniej o trzy czwarte tej drogi.
Że ryk dał się słyszeć od zachodu, zwróciłem się oczywiście w tym kierunku i przystanąłem w tem miejscu, gdzie kończył się widnokrąg świetlny naszych ognisk i rozglądnąłem się za odpowiednią kryjówką. Było do przewidzenia, że lew będzie omijał krzaki i zarośla, aby nie sprawić hałasu. W tem miejscu było tylko jedno wolne przejście pomiędzy krzakami, przypuszczałem tedy napewno, że zwierzę właśnie stamtąd się wysunie. Było to zatem miejsce wymarzone na zasadzkę. Tuż obok nas stały dwa bliźniacze i dość grube drzewa gumowe[1]. Bujne senesowe zarośla zatrzymywały blask ognisk i rzucały głęboki cień na nasze stanowisko.
— Tu się położymy. — szepnąłem — miejsce to jest najdogodniejsze.
— Dlaczego tu? — spytał fakir, przykucnąwszy koło mnie.

— Ponieważ właśnie o jakie dziesięć kroków stąd pojawi się lew.

  1. Acacia gummifera.
33