— Allah kerim! Dlaczego tak blisko? Musimy się cofnąć co najmniej o jakie pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt kroków.
— O, nie. Im bliżej, tem lepiej, tem pewniejszy strzał
— Czyś ty zmysły postradał, effendi?
— Nie, ale posiadam więcej odwagi, niż ty. Słyszę wyraźnie, jak ci zęby dzwonią z trwogi.
— Co ja na to poradzę, skoro szczęka moja jakby się oderwać chciała...
— Czy i ręce ci także drżą?
— Oh, zgadłeś, Mróz ścina mi krew w żyłach.
— W takim razie nie strzelaj, gdy lew się pojawi, lecz zostaw to mnie! Mógłbyś spudłować, a to znacznie powiększyłoby nasze niebezpieczeństwo.
— Że też ja, na Allaha, zdecydowałem się na tę wyprawę. Nie jestem trwożliwy, ale nawinąć się na oczy ludożercy jest rzeczą, mimo wszystko, dosyć zuchwałą i ryzykowną. Nie odzywajmy się już, bo mógłby nas usłyszeć!
— My przecie szeptamy tylko, a zresztą on jeszcze daleko.
— Fakir el Fukara popadł w śmiertelny trwogę. Słyszałem najwyraźniej, jak dzwonił zębami, a gdy położyłem mu rękę na ramieniu, by się przekonać, czy też i na całem ciele tak
Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
34