Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

że niema żadnego niebezpieczeństwa. O statecznie kilku odważniejszych zdecydowało się chwycić pokonanego drapieżcę za głowę i obrócić go na drugi bok. Dopiero gdy w ten sposób przekonano się, że niema już wogóle żadnego niebezpieczeństwa, odzyskali wszyscy swobodę i nagle powstał niesłychany zgiełk i hałas. Z całej gromady wyróżnił się oczywiście przewodnik, odgrywając rolę mówcy. Wskoczył na cielsko lwa, jak na trybunę i począł wrzeszczeć:
— Niech będzie uwielbiony Allah i jego wielki prorok! Dzień dzisiejszy jest dniem triumfu i sławy. Nieprawdaż, towarzysze?
— Tak jest! Sława! Cześć! Triumf! — krzyczeli żołnierze, zbiegłszy się tu wszyscy. Jeden tylko Ben Nil czuł się w obowiązku strzeżenia jeńców, pozostał więc w obozie.
— Słyszeliście — ciągnął dalej przewodnik — o lwie z el Teitel, który stale każdego tygodnia pożerał jednego wyznawcę proroka, aż oto nareszcie kraj wolny jest od tej plagi, dzięki dwóm bohaterom, którym należy się wdzięczność za to i sława przedewszystkiem z waszej strony, przyjaciele!
— Tak jest, prawda! — brzmiała odpowiedź.
Mówiąc o dwu bohaterach, miał z pewnością na myśli mnie i siebie. Nie oponowałem wcale, czekając, aż się wygada.

42