Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

dobywał z siebie głos, nie był to jednak groźny pomruk rozjuszonego dzikiego zwierzęcia, lecz jęk zranionego wielbłąda. Nawet żołnierze cofnęli się z przestrachem w tył, pozostawiając mnie samego na przodzie. Zwróciłem się tedy do przewodnika mówiąc:
— Dobrze, jestem skłonny wyręczyć cię w tem trudnem zadaniu i wybawić was wszystkich, ale pod tym tylko warunkiem, że podejdę z tamtej strony i wypłoszę go tak, aby poszedł prosto na ciebie. Będziesz miał wspaniały, popisowy cel.
Postąpiłem parę kroków, jakbym istotnie chciał wykonać ten zamiar, gdy nagle przewodnik krzyknął rozpaczliwym głosem:
— Na Allaha, daj pokój, nie rób tego! Ja o czemś podobnem ani słyszeć nie chcę.
— A zatem jak widzę, boisz się. No dobrze, przekonam cię teraz, jak wielkie grozi ci niebezpieczeństwo. Popatrz tylko dobrze, czy to są tylne łapy lwa, czy też nogi wielbłąda?
Ostatni, wyraz zaakcentowałem tak wymownie, że wszyscy odgadli, co mam na myśli.
— Ależ to nieprawda, — zaprzeczył Fesarah — powiedziałeś sam przed chwilą, że czasem nie potrafisz odróżnić lwa od wielbłąda!
— A ty wielbłąda od lwa, o czem cię zaraz przekonam. Zwierzę, które postrzeliłeś, było istotnie większe od mego lwa, ale niestety na-

49