Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

Ale dżelabi nie miał odwagi zaczynać. Zwlekał też i Ben Nil. Obaj przeciwnicy, patrząc sobie bystro w oczy, poczęli się kręcić po całej arenie, wtem nagle dżelabi rzucił się jak tygrys na Ben Nila, który uchylił się błyskawicznie wbok przed grożącym mu ciosem. Był to jednak ze strony dżelabiego sprytny wybieg, gdyż w krytycznej tej chwili szarpnął się wbok, przeskoczył przez głowy dwóch z siedzących w tem miejscu żołnierzy i puścił się w gwałtownych skokach w las, omijając leżące wielbłądy. Tak więc domysły moje się sprawdziły. W mgnieniu oka wziąłem uciekiniera na cel, gdy już, już byłby znikł w zaroślach. Padł strzał. Przebiegły dżelabi wyciągnął się na ziemi jak długi, spróbował następnie wstać, lecz nie udało mu się. Celowałem w nogę i dobrze trafiłem. Na tem właśnie mi zależało, by go tylko skaleczyć, a nie zabić, ku czemu miałem bardzo ważny powód.
Ben Nil z kilkoma żołnierzami pobiegł ku niemu, ja zaś nie ruszałem się z miejsca. Przywlekli zbroczonego krwią, nie oszczędzając go przytem wcale.
— Śmiałeś się z mego ostrzeżenia, abyś uważał na nogi, — rzekłem, gdy go tuż koło mnie na ziemi ułożono, — a teraz masz za swoje. Myślałeś, że uda ci się, podstęp, ala daremne trudy. Sprawa z obcym effendim nie taka łatwa.

66