nie rozumiem, ale on, wtajemniczony w sprawę, pojmie odrazu twoją myśl.
— Takim znowu mistrzem słowa nie jestem, effendi. Daj się więc ubłagać! Jesteś chrześcijaninem.
— Teraz powołujesz się na moją religię, a przedtem znieważałeś ją. Muzułmanin na mojem miejscu oczywiście nie dalby się uprosić.
— Ale ty, effendi, nie odmówisz prośbie skruszonego człowieka. Będę mówił tak powoli i wyraźnie, żebyś każde słowo mógł zważyć w myśli, jak na wadze. Pomyśl, że to będzie niejako testament człowieka, stojącego przed obliczem śmierci! To, o co cię proszę, jest zresztą tak błahe, proste i jasne. Ty zaś odznaczasz się surowością i nieustraszoną odwagą, ale okrutnikiem nie jesteś. Czyżbyś teraz chciał zasłużyć sobie na to miano? Co się tyczy mądrości, chytrości i daru spostrzegawczego, nikt nie może się z tobą równać. Czy sądzisz, że właśnie dziś, w tej chwili, przymioty owe odmówią ci posłuszeństwa? Gdybym obmyślił coś skrytego, poznałbyś to był o wiele wcześniej!
Wyczytałem z jego oczu, że uważał, jakoby mnie przekonał temi słowami. Odpowiedziałem mu jednak:
— Zbyteczne są te przekonywujące pochwały i słowa, ponieważ ja sam siebie znam najlepiej i wiem, jakie posiadam przymioty
Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/78
Ta strona została skorygowana.
76