— Sądząc z twych słów, wysadziliście go w Guaymas.
— Tak, ale nie było mnie przy tem. Miałem niedobrego kapitana i z tego powodu opuściłem statek w Valparaiso. W porcie zjawił się ze swym statkiem kapitan Wagner. Musiał wysadzić na ląd ciężko chorego marynarza, ja tedy objąłem jego miejsce.
— A więc dopiero w Valparaiso wsiadłeś na pokład i nie znasz poprzednich losów statku?
— Koledzy opowiadali cośniecoś. Należał do pewnego Anglika. W Indjach Wchodnich kupił go hrabia Rodriganda.
— Jakże się hrabia dostał do Indji?
— Z kapitanem Wagnerem na statku Dziewica Morska, płynącym z Kiel.
— Kiel to zapewne port niemiecki? Dziwna rzecz, że hrabia przybył stamtąd.
— Wcale stamtąd nie przybył. Wzięto go na pokład u brzegów Wschodniej Afryki. Przebywał w Harrarze i uciekł stamtąd. Niedaleko brzegu spotkał Dziewicę Morską. Kapitan zawiózł go do Indji, a potem do Australji, skąd zabrał pozostałych.
— Pozostałych? Któż to taki?
— Kto? Hm. — Marynarz zawahał się. Przyglądał się obydwu nieznajomym w milczeniu.
— Dlaczego nie odpowiadasz? — zapytał Cortejo.
— Bo nic mi dalej niewiadomo.
— No, no, a resztę tak prędko opowiedziałeś!
— O, sennor, jedno się zapomina, drugie pamięta, a zresztą wiele zależy również od pytającego.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
97