Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Marynarz odwrócił się i podszedł ku drzwiom.
Cortejo spojrzał na Landolę.
— Co to ma znaczyć? Daję głowę, że wie o wszystkiem, tylko nie chciał nic powiedzieć.
Landola wzruszył ramionami.
— To wasza wina. Byliście nieostrożni. Poprostu wyskakiwaliście ze skóry, pytając o Rodrigandę. Jeżeli nie panujecie nad sobą, lepiej mnie pozostawcie pytania.
— Niepodobieństwo. Formalnie jesteście przecież moim podwładnym. Ale jeżeli nie przesadzacie, będę się miał na baczności.
— Gorąco wam to zalecam. Słyszeliście, jak sprawy wyglądają. Ten kapitan oswobodził hrabiego i zawiózł do Indji. Jednego tylko nie rozumiem.
— Mianowicie?
— Hrabia kupił statek. To przecież ogromny koszt.
— Oczywiście — rzekł Cortejo. — Skąd wziął pieniądze?
— Nie zarobił ich z pewnością w niewoli.
— Na tym statku ruszyli do Australji, aby zabrać pozostałych. Kogo należy rozumieć przez pozostałych?
— Sternaua i towarzyszy. Czy to jednak możliwe, by hrabia mógł w odciętym od świata Harrarze dowiedzieć się, gdzie przebywa Sternau? Wysadziłem ich na wyspę, której nikt nie zna. To niepojęte.
— Dowiemy się i o tem.
— Proszę was jednak, bądźcie ostrożni. Powiedzieliście już kapitanowi, że jesteście zarządcą dóbr

98