Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, sennores, idźcie teraz do kajuty i prześpijcie się. Jutro rano musimy jeszcze pomówić o całej sprawie. Tymczasem dobranoc!
— Dobranoc, sennor!
Wróciwszy do swojej kajuty, Cortejo i Landola rozprawiali jeszcze długo na temat informacyj kapitana. Tymczasem Peters stał niedaleko kajuty, oparty o komin i patrzył w gwiazdy. Nie wiedział, czy się ma myślami swemi podzielić z kapitanem. Usłyszawszy kroki, odwrócił głowę. Ta kapitan Wagner odbywał swój codzienny przegląd statku. Peters podszedł, zasalutował i rzekł:
— Kapitanie!
— Czego chcesz, mój synu?
— Czy wolno zapytać, kim są nasi dwaj pasażerowie?
— Dlaczego nie spytasz o to sternika?
— Panie kapitanie, to jakaś nieczysta sprawa!
— Dlaczegóż? Jeden jest adwokatem, drugi to jego sekretarz.
— Nie wierzę! Może jeden z nich jest adwokatem, co do drugiego jednak, jestem pewien, że to marynarz.
— Och? Skądże ta pewność?
— Wśród ciemności znalazł sam kajutę pana kapitana, nikogo o nią nie pytając.
— Ach, tak! — rzekł kapitan. — Widzę z tego, że ci się te dwa ptaszki nie podobają.
— Zupełnie mi się nie podobają, panie kapitanie.
— Oświadczam więc, że to ludzie bardzo wykształceni i godni szacunku. Podejrzenia twoje są bez-

110