Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże! — zawołał Cortejo. — Więc oślepł?
— Niezupełnie. Jedno oko jest bezwątpienia stracone, lecz drugie uratowaliśmy przy pomocy cudownego zioła.
Grandeprise opowiedział, jak wraz z Cortejem przybył do hacjendy del Erina, znajdującej się w posiadaniu Miksteków, jak się udało oswobodzić Józefę i uciec wraz z nią.
— Cortejo znalazł się w głupiej sytuacji — kończył. — Nie mógł się dostać ani do Francuzów, ani do Indjan. Meksykanie również nie czuli dlań sympatji. Jeden z jego ludzi, niejaki Manfredo, poradził, by się udał do klasztoru della Barbara. W klasztorze praktykuje jako lekarz stryj Manfreda. Cortejo usłuchał rady i został przyjęty do klasztoru.
— Dlaczego pan go opuścił?
— Muszę wyznać szczerze, że towarzyszyłem Cortejowi jedynie dlatego, że obiecał mi spotkanie z niejakim Landolą, którego szukam od lat. Cortejo oświadczył, że oczekuje listu z Hiszpanji; brat ma go poinformować o miejscu pobytu Landoli. Po ten właśnie list przybyłem tutaj.
— Więc tak panu zależy na Landoli? Czegóż od niego chcecie?
— O tem tylko on się dowie.
— Nie musi to być nic dobrego, skoro nie ma pan chęci odkryć swych zamiarów.
Grandeprise wzruszył ramionami.
Zabrał głos Landola:
— Jeżeli sennor zechce nam towarzyszyć do

115