krótce po przybyciu statku kapitana Wagnera zawinął do przystani drugi parowiec i zarzucił kotwicę wpobliżu.
Wagner załatwił formalności okrętowe i wydał rozkazy. Miał zamiar wyjść na ląd; febra, szalejąca w mieście, nie odbierała mu ochoty do przechadzki. Polecił spuścić na wodę szalupę. Przy drabince znalazł się obok Petersa. Zobaczywszy go, zapytał z niechęcią:
— No i cóż, mój chłopcze, pomyliłeś się co do tych dwóch obcych?
— Nie, kapitanie.
— Nie? — zapytał kapitan zdumiony i dotknięty.
— Miałem rację. Jeden z nich to marynarz, obydwaj zaś są oszustami. Mogę tego dowieść.
— W jakiż sposób?
— Czy ktoś, kto nosi fałszywe nazwisko, nie jest oszustem?
— Przeważnie tak. Ale czy dotyczy to naszych podróżnych? Paszporty mieli w porządku.
— Być może. Sam na sam jednak posługiwali się innemi nazwiskami.
— Słyszałeś je?
— Owszem, kilkakrotnie, i to wyraźnie. Sekretarz nazywał adwokata sennorem Cortejo, adwokat zaś sekretarza kapitanem, lub sennorem Landolą.