Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Wagner odskoczył, jakby go ktoś zmierzył pięścią w pierś.
— Łotrze, dlaczego mi o tem nie zameldowałeś?
— Meldowałem dwukrotnie, ale pan kapitan zabronił przecież mówić o tych ludziach. Wiem, że powinienem słuchać.
— Przeklęta historja!
Kapitan wszedł na pokład i zaczął przemierzać go wielkiemi krokami.
Ach! Teraz mi się wiele wyjaśnia! — mniemał. — Dlatego byli tak dobrze poinformowani o sprawach Rodrigandów. Zachowałem się jak idjota, jak sztubak. Trzeba to koniecznie naprawić. Hola, Peters!
Peters podbiegł, zasalutował.
— Włóż prędko odświętną bluzę; pójdziesz ze mną na ląd. Czy potrafisz poznać tych dwóch ananasów?
— Poznam z odległości dziesięciu mil.
— Śpiesz więc! Musimy ich odnaleźć!
Peters, zachwycony, że kapitan go wyróżnia zabierając ze sobą, oddalił się. Po chwili wrócił przybrany odświętnie.
Wsiedli do szalupy i podpłynęli do brzegu. Przy lądowaniu wzrok kapitana padł na wielkie, rozległe cmentarzysko, pełne grobów.
— To cmentarz Francuzów, — rzekł — których pod tutejszem tropikalnem niebem strawiła gorączka. Te lekkomyślne bestje nazywają go jardin d’acclimatation — ogrodem aklimatyzacji.

119