— To bardzo niedobrze. Nie wolno nam przewozić Hiszpanów, tem bardziej zaś Amerykan.
Grandeprise wyciągnął portfel i rzekł:
— Sennor, mam pewien dokument.
— Tak? Naprawdę? Dobry?
— Mam nadzieję, że tak.
— Niech pan pokaże.
Strzelec wyciągnął dwudziestodolarowy banknot i podał konduktorowi.
— Czy można mieć lepszy bilet jazdy od tego?
Urzędnik skinął głową z uśmiechem.
— To prawda. Bilet jest tak dobry, że mogę tylko życzyć towarzyszom pańskim, aby mieli takie same.
Cortejo wyciągnął dwa stufrankowe banknoty.
— Niech pan pozwoli, abyśmy się panu przedstawili.
Konduktor wyciągnął łapę i rzekł:
— Dokumenty te są wprawdzie doskonałe, ale mimo to trzeba być ostrożnym. Czy ma pan paszport hiszpański?
— Tak. Nazywam się Antonio Veridante. Jestem adwokatem z Barcelony.
— A pański towarzysz?
— To mój sekretarz. Oto nasze paszporty.
— Doskonale, wszystko w porządku. Mogą panowie jechać, ale tylko w moim przedziale. No trzeba wsiadać. Już czas najwyższy!
— Jesteśmy gotowi.
— A więc proszę wsiadać!
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.
125