— Z kim rozmawiam, monsieur?
— Nazywam się Antonio Veridante.
— Sądząc z nazwiska, jest pan Hiszpanem?
— Tak. Jestem adwokatem z Barcelony, ajentem i pełnomocnikiem hrabiego Alfonsa de Rodriganda.
— Ach! A dowody?
— Oto są.
Podał Francuzowi papiery. Przeczytawszy, Francuz rzekł chłodno:
— Doskonale! Przykro mi jednak bardzo, ale te papiery nie są wystarczające.
— Co? Wątpi pan w ich prawdziwość?
— Skądże znowu. Przybywa pan do Meksyku prosto z Rodrigandy lub Barcelony?
— Tak.
— Przedtem nie był pan ani w Paryżu, ani w Madrycie?
— Nie.
— W takim razie napróżno się pan fatygował. Powinien się pan był przedtem przedstawić francuskiemu posłowi w Madrycie, lub przedstawicielowi rządu hiszpańskiego w Paryżu.
— Uważałem to za niepotrzebne. A więc, zdaniem pana, zawiadomienie poselstwa jest konieczne?
— Tak.
— Można to będzie załatwić przez przedstawiciela rządu hiszpańskiego w Meksyku.
— Jest tu wprawdzie taki urzędnik, ale kompetencja jego nie sięga daleko.
— Ach! Dowiem się, czy tak jest istotnie.
Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.
131