Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, mój panie! — odparł administrator nie mogąc ukryć zadowolenia z tego, że mu się udało dokuczyć przybyszowi.
— Jestem adwokatem i znam ustawy! — rzekł Cortejo groźnym tonem.
— Na pierwszą część zdania zgadzam się, co do drugiej jednak mam pewne wątpliwości.
— Chce mnie pan obrazić, sennor?
Francuz obrzucił Hiszpana lekceważącem spojrzeniem.
— Ani mi przez myśl nie przeszło!
Spojrzenie Francuza doprowadziło Corteja do wściekłości, rzekł więc ze złością:
— Mimo to wątpi pan w moją znajomość ustaw!
— Tak, wątpię. Pańskie przekonanie, że wystarczy tu interwencja hiszpańskiego pełnomocnika, byłoby uzasadnione w czasach pokoju. Obecnie panuje stan wojenny.
— Do kroćset, niech was djabli porwą!
— Słowa pańskie nie są zbyt uprzejme, tym jednak razem udam, że ich nie słyszałem. A więc, prowadzimy wojnę. Cesarz stwierdził, że posiadłości Rodrigandów nie mają pana, postanowił więc, by przeszły pod administrację państwową. W okresie trwania stanu wyjątkowego mogę uznać pańskie pełnomocnictwo tylko w tym wypadku, gdy rząd pozwoli panu ująć w ręce zarząd dóbr. O pozwolenie to musi się pan postarać osobiście, albo przez pełnomocnika w Hiszpanji, bądź też przez posła hiszpańskiego we Francji.
— A więc chce mnie pan znowu wysłać za oce-

132